Stałem i wpatrywałem się w ludzi którzy szykowali jakieś liny itp. Podchodzili łagodnie, mówiąc:
-Dobry konik, grzeczny… a wara mi się ruszyć
-Tato! No złap mi tego konia, bo tamten siwy już uciekł!
-Dobrze kochanie już się robi- odpowiedział mężczyzna.- Słyszeliście! Złapcie go!- krzyknął, a robotnicy rzucili się na mnie.
Lekko odskoczyłem zostawiając za sobą smugę ognia
-Tato! On jest magiczny! Ty bardziej go chce!
-Dobrze słoneczko. Już za chwile go złapią.
Kłusowałem sobie swobodnie, uciekając przed przewracającymi się
robotnikami. W pewnym momencie ktoś zarzucił mi linę na szyję i mocno
pociągnął:
-Ej! Ja nie chce nigdzie iść!- krzyknąłem po końsku(XD)
-Chodź ty koniu… no rusz się…!- krzyczeli i zaciągnęli mnie do jakiegoś
małego i dziwnego pomieszczenia które jak to nazwali- przyczepą dla
koni.
-Szefie! Załatwione! Koń jest w środku- powiedział jeden z człowieków(XD).
-Widzisz rybciu. Konik jest już twój.
-Dziękuję tatusiu. Teraz będzie trzeba go zawieźć do stajni- powiedziała dziewczynka.
-Słyszeliście! Poproszę dwóch robotników by zawieźli moją córeczkę do
domu. Ooo… Smith i John… chodźcie… zawieźcie moją córeczkę do domu.
Tylko ostrzegam że koń ma być nienaruszony.
-Robi się, szefie- odpowiedzieli zgodnie panowie i wsiedli do samochodu z
przyczepą. Samochód warknął. Z silnika wydobył się lekki, szary dymek.
Przyczepa lekko drgnęła i pojechała w stronę stajni. Nie wiedziałem co
się dzieje. W pewnym momencie usłyszałem rżenie koni. Samochód stanął, a
drzwiczki od tyłu otworzyły się. Cofnąłem się. Poczułem powietrze.
Zobaczyłem łąkę i chciałem pobiec gdy pociągnął mnie jeden z ludzi
grubego pana:
-Stój! Nigdzie nie idziesz!- krzyknął John i pociągnął mnie mocna o coś takiego co założyli mi na głowę.
***
Tym czasem na Naszej Łące konie się cieszyły że przegoniły grubego pana i
dziewczynkę. Nadal jednak było słychać warkot pił maszynowych. Drzewa
waliły się jedno po drugim i z pewnością członkowie obmyślali plan
przegonienia napastników.
***
Zamknęli mnie w boksie. Dobrze znałem to miejsce bo podczas wędrówki sam
byłem zamknięty prze tydzień. Lecz tu nie ma człowieka który by mi
pomógł. Kopałem drzwi. W pewnej chwili pomyślałem że nikt o mnie pewnie
nie myśli. No bo co zwykły członek stada mógłby kogoś interesować.
,,Zdjąłem” te myśli i zająłem się obmyślaniem ucieczki, gdy w pewnej
chwili przyszła dziewczynka z ogłowiem, siodłem i… i … i tym małym,
długim, ale za to bardzo mocno bijącym kijaszkiem. Wspomniałem sobie
wspomnienia jakie miałem z tym czymś. Jak to bardzo bolało po jego
uderzeniu. Tata dziewczynki wyprowadził mnie i solidnie przywiązał:
-Proszę. Oto twoja pierwsza lekcja na tym koniku- powiedział mężczyzna
-Na pewno się polubimy- odpowiedziała córka
-Taaaa…. z pewnością. Prędzej odwiążę się sam i ucieknę niż miałbym z tobą zaprzyjaźnić- pomyślałem
Amelia( tak nazywała się dziewczynka)wsiadła na mnie. Z początku się nie
dawałem, lecz potem aż 4 mężczyzn mnie przytrzymało. Szedłem spokojnie i
bez nerwów, lecz miałem zamiar w pewnej chwili się rzucić. I tak
zrobiłem. Pociągnąłem za wodze i zwaliłem Amelkę z pleców. Próbowałem
przeskoczyć płot, lecz nie udało mi się bo on był za wysoki. Mężczyzna
mnie złapał i zaprowadził do stajni. I co zrobił? Oczywiście zaczął mnie
lać tym badylem. Potem zaprowadził do boksu i powiedział:
-Jeśli jeszcze raz zrzucisz Amelkę z pleców to zobaczysz prawdziwą siłę bata.
Położyłem się. Z ran leciały mi czerwone kropelki krwi. Myślałem czy w ogóle ktoś ze stada o mnie pamięta.
(Faith i Delicate? Dokończycie czy nie możecie?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz