Może Delicate miała rację? Może Martel faktycznie sobie nie poradzi?
Postanowiłam, że następnego dnia schowam
się w samochodzie szefa ludzi i pojadę po Martela. Chciałam pomóc mu się
uwolnić, bo przecież to moja wina, że go złapano..
Kiedy ludzie zaczęli zbierać sprzęt stałam
się niewidzialna. Zgrabnie przeskoczyłam powalone na ziemię drzewa i
ominęłam rzucone narzędzia. Wskoczyłam do nieestetycznie
pomalowanej na czerwono przyczepy. Samochód ruszył.
Mijałam wielkie wrzosowiska, liczne łąki,
jeziora, rzeki.. Słońce zaczęło zachodzić, więc te widoki były jeszcze
bardziej urzekające. Miałam cichą nadzieję, że na malowniczych obszarach
ujrzę kogoś, za kim naprawdę tęskniłam. Z każdym pokonanym przez
samochód kilometrem ta nadzieja gasła jak światło świecy, aż w końcu
całkowicie zniknęła.
Po długim czasie ujrzałam szczyty
wieżowców. Byłam prawie na miejscu. Samochód skierował się wprost na
bramę wjazdową do - jak mi się zdawało - lasu, co było dość dziwne.
Jechał dalej. W końcu zobaczyłam wielki dom. Pojazd zatrzymał się.
Wyskoczyłam z przyczepy i pocwałowałam na tyły rezydencji. Znajdowała
się tam pokaźna stajnia. Cichutko otworzyłam drzwi, niby wrota do
końskiego raju. W boksie po lewej zobaczyłam leżącego na ziemi Martela.
Obok niego była dziewczyna. Nie, zdecydowanie nie była to Amelia.
Dziewczyna miała długie, falowane, orzechowe włosy, pełne empatii
zielone oczy i jasną karnację. Ubrana była w szmaragdowy sweter, czarne
rurki i również czarne baletki. Przemyła rany Martela, po czym wtuliła
twarz w jego grzywę i rozpłakała się.
<Martel, co było dalej?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz