Wylegiwałam się na Naszej Łące. Wszystko było pod kontrolą. Strażnicy pilnowali granic stada, wypatrujący nadal na swoich stanowiskach, nauczycielki mocy wezwały na lekcje źrebaki. Był spokój.
Ułożyłam swą głowę na trawie i patrząc się w odległe widoki zastanawiałam się, jak mają konie... konie, które należą do ludzi i nie znają dzikości.
Czy muszą być im przyporządkowane? Ich życie może jest przeplatane pasmem bólu, cierpienia, jak i pokory, którą muszą okazywać?
Te pytania mnie dręczyły już przez jakiś czas, ale nie chciałam poznać odpowiedzi do nich. O nie, lepiej nie.
Słyszałam jedynie coś o rodzajach chodu. Muszą się tego uczyć, a za nieposłuszeństwo kara się ich jakąś linką. Ciarki przeszły mi po karku.
Była jeszcze jedna opcja: konie dzikie i wolne, lecz żyjące wśród ludzi, gdzie czyha na nie wiele niebezpieczeństw. Nie znają żadnego Stada Białej Róży. Są zdane na siebie. Muszą wdychać opary z ludzkich maszyn, co chwila ich środowiska są niszczone, by budować nowe domy dla wysokich zwierząt bez dusz.
Wstałam i zarżałam cicho. Minęło kilkanaście sekund. Przez ten czas uświadomiłam sobie, że nic mi nie grozi. Jestem alfą, jestem wśród swoich, jestem matką dzikich jak sokół źrebaków... Na szczęście, tu mogę cieszyć się czymś, czego inne konie mogłyby mi pozazdrościć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz