Moja rana zagoiła się.
Eldorado ciągle coś mruczał i chodził za mną, ale ja zwróciłam się do Balou:
- Gdzie przywódca tamtego stada?
Koń odwrócił się.
- Nie wiem. Zgubiłem go!
Zestresowałam się trochę.
- A uciekinierzy?
Zastanowił się.
- Heh... Uciekli.
Pokręciłam z poirytowaniem głową i pocwałowałam bliżej Naszej Łąki. Wszystkie konie były zbudzone i rozmawiały chaotycznie między sobą. Widocznie już wiedzą o zbliżającej się wojnie albo wystraszyły ich galopujące konie. Prawdopodobnie były tutaj, gdyż roiło się od śladów kopyt.
Postanowiłam spytać się o to Irinę. Próbowała wszystkich uciszyć. Przerwałam jej:
- Ira, co tu zaszło?
Popatrzyła na mnie.
- Kiedy spaliśmy, obudziło nas kilkadziesiąt obcych koni. Biegły tak szybko, że ponad pięć zostało rannych. Stratowane. Zajmują się nimi nasi lekarze. Później jeszcze zamieszanie zrobił jakiś potężny ogier. Większy od nas wszystkich.
Dotknęłam jej pyskiem.
- O tak, zgadza się wszystko. Przy granicach jest kilkanaście ślad kopyt. Były pegazy, prawda?
Zastanowiła się.
- Może, chyba tak... Skąd o tym wiesz?
Zbliżyłam się do niej.
- Toczyłam walkę z ogierem. Balou to wszystko widział! Będzie... - ściszyłam głos - będzie chyba wojna!
Irina przestraszyła się. Chciała jeszcze o coś zapytać, ale ja pogalopowałam z ogierami sprawdzić resztę stada.
Cel: znaleźć uciekające konie oraz ich przywódcę.
Czuję, że to będzie ostra walka
***
Nasza "wycieczka" trwała. Byliśmy zmęczeni. Balou był moim głównym towarzyszem. Sapnął:
- Rose, czy to naprawdę taka ważna sprawa? Możemy ich zostawić i będzie spokój, bez wojny.
Ja jednak zaprzeczyłam głową.
- Nie możemy. Zaczęłam już to, więc muszę i skończyć. Będzie sprawiedliwość, a oni nie mogą stanowić niebezpieczeństwa w naszym stadzie.
***
Wkroczyliśmy do naszego lasu. Panowała tam przerażająca atmosfera. Szczególnie nocą. Kilka razy niemal uderzyłam o drzewo. Nocą mój wzrok spisywał się nieco gorzej. Jednak słuch miałam najlepszy... I właśnie, usłyszałam, że coś się rusza.
- Ktoś tu jest! Kilka osób!
Po mojej informacji dźwięki nieco ucichły.
- Nic nie słyszę i nie widzę - powiedział Silver, rozglądając się.
Popatrzyłam na niego.
- Ale ja bardzo dobrze to wiem! Może tu się ukryły...
Nie dokończyłam. Coś mi przeleciało nad głową. Było bardzo rozpędzone. Cudem zdążyłam opuścić głowę.
Po chwili roztrzaskało się o drzewo.
Wszyscy odskoczyli przerażeni.
Usłyszałam bolesne rżenie. Zbliżyłam się.
Pod drzewem, cały w urwanym pierzu, był niebieskawy (?) pegaz. Jego ciało było zmasakrowane. Krew zmieszała się z piórami od skrzydeł, a ucho wisiało na małym kawałku skóry.
Ciarki przeszły mi po plecach.
Zwróciłam się do stada.
- Tu nadal jest to stado i ich przywódca.
Nikt nie śmiał zaprzeczyć. W tym lesie coś się kryje...
Byłoby zbyt ryzykownie rozdzielić ogierów na kilka części, więc przedzieliłam je na dwie.
- Jedna grupa idzie na lewą stronę lasu. Uważajcie na gęsto posadzone drzewa. Za to druga grupa zmierza w gęstwinę po prawej stronie.
Prawa strona należała do mnie i Balou. Szliśmy przodem. Raz po razie straszyłam się gałęziami, o które uderzałam.
Nagle usłyszałam stukot kopyt.
- Biegiem! - krzyknęłam
Wiedziałam, że była tu część stadka. Schowała się, a na nasze nadejście, zaczęła uciekać.
Konie były bardzo szybkie, a Balou przewrócił się i musieliśmy go zostawić. Dołączył do nas po paru minutach.
Zastał nas prawie przegranych... prawie. W pysku za grzywę trzymałam jakąś klacz. Przy nim leżał ranny ogier.
- Bo...
- Nic nie mów - uciszył go Silver. - Musimy zanieść je na Naszą Łąkę.
***
Ogier na grzbiecie Silvera i Figo, klacz za to okrążona przeze mnie, Rastana, Drago i Harmidera. Nie mogła uciec.
Gdy dotarliśmy wszyscy do stada, powoli zbliżał się wschód słońca. Mogłam dokładniej obejrzeć konie.
Klacz była maści siwej z plamkami posadzonymi na szyi oraz w okolicach kopyt i zada. Nigdy takiej nie widzieliśmy.
Ogier za to miał liczne rany na nogach i jedno ugryzienie na szyi.
Postawiliśmy ich z resztą złapanych wcześniej koni przed stadem. Nie chciały mówić. Niektóre się bały. Miały zniszczoną psychikę.
- Zostanę z nimi sama - powiedziałam smutnie.
Wszyscy się rozeszli
***
Podeszłam do różowego pegaza. Próbowałam się nie dziwić z maści owego konia, ale trudno było.
Miał rany na skrzydłach i nieco zgniecioną klatkę piersiową. Miał problemy z oddychaniem.
- Co się stało? - spytałam go, a po chwili dodałam: - Chcę was uratować.
Sapnął i powiedział cichutko:
- Uciekaliśmy... Ygh! Ech, my uciekaliśmy przed tym złym... Razem.. Ychych! Hyh...
Popatrzyłam z zainteresowaniem na małego konia. Tak, pegazy były mniejsze ode mnie, choć ich skrzydła miały nieco większe rozmiary.
- Przed kim?
- Przed.. - złapał oddech. - Przed naszym przywódcą, panem. On... Hyych... On źle nas traktował. Musieliśmy!
- Gdzie wasz przywódca?
- Widział nas... Był tu...
Powiedziawszy to, zamknął oczy. Złapawszy swój ostatni oddech, oddał ducha.
***
Nie miałam ochoty się więcej dowiadywać.
Kilka minut później pod nogi dostałam nową "dostawę" martwych koni. Większość stratowanych.
Wśród nieżywych znalazłam też uciekiniera, który miał być niby oddany wielkiemu przywódcy.
Popatrzyłam na niego i rozpłakałam. Jeszcze dziś w nocy widziałam go i miałam ochotę ratować... Teraz leżał przede mną. Martwy, z przerażeniem na twarzy.
***
Po południu odbyła się ceremonia wrzucenia ciał koni do Rzeki Duchów.
Byli tam zgromadzeni wszyscy. I ja, która po minucie ciszy, niezdecydowanie i cicho powiedziałam: "Wrzucić ich do rzeki. Niech spoczywają w pokoju".
Ostatnie ciało stoczyło się się do wody. Zasyczała. Konie zostały porwane przez prąd. Z przerażeniem i smutkiem wszyscy patrzyli, jak pod wodą znika ostatnia głowa. Głowa uciekiniera, zapamiętanego jako Pędzącego Konia.
Rzeka porywała kamienie.
- O, niespokojna rzeko... Przyjmij ich wszystkich.
Rozpadało się.
***
Wieczór spędziliśmy na zebraniu. Padło wiele pytań, na które nikt nie zna odpowiedzi... Ale my postanowiliśmy je mimo wszystkich przeszkód poznać.
Patrzyliśmy raz co raz na obce, śpiące przy nas konie. Było im zimno, gdyż drżały.
Ktoś wzniecił swą mocą ogień. Jego blask oświecił nas.
Po minucie ciszy na cześć dzisiejszych zmarłych, zasnęliśmy.
Tylko nie Balou, który zastanawiał się, ile dni potrwa znalezienie wszystkich koni i najtrudniejszej zdobyczy... ich przywódcy.
(Balou? Tylko wiesz, nie rozkręcaj tego, aż tak bardzo. Jak na razie jest spokój ^^)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz