Przez całą resztę dnia, po jej głowie chodziło ostatnie zdanie klaczy - "Kiedy zakwitną pierwsze krokusy"...
Pogalopowała do swego małego źrebaczka. W obecnej chwili leżał obok siostry. Zajmował się nimi Silver. Zauważył, że Rose bardzo długo smutnie patrzy na maluchy.
- Coś się stało?
- Nie, nic - powiedziała klacz, a następnie jej pysk zalał strumień łez.
- Mamusiu...
Odbiegła. To jedyne, co mogła zrobić - uciec, by pozostać samej, wypłakać się wystarczająco i pomyśleć. Myśleć jednak nie mogła, gdyż ziemia zaczęła robić się mokra od... topniejącego śniegu! Jeszcze dziś rano wiały tumany śnieżnego pyłu, a teraz... Teraz wyszło przeklęte słońce, które musiało zniszczyć czar zimy! Rose chwilowo przestała myśleć logicznie. Wpadła w szał, przed oczami widziała tylko krokusy i krokusy... W końcu ubzdurała sobie, że już są i zaczęła błagać nie wiadomo kogo, by nie umierał. Zemdlała.
Obudziła się w tym samym miejscu, tyle że o wiele później. Chwilowo nie wiedziała, o co chodzi i zapomniała o całej akcji. Postanowiła, że wróci do stada. Tam już na nią czekali i rżeli, że się znalazła. Życie jednak znowu stało się cierpieniem, gdy zauważyła Rafaello, wychodzącego z uśmiechem na pysku zza drzewa. Usiadła gwałtownie na ziemi i patrzyła się w ziemię, jakby zaraz miała umrzeć. Pozostali członkowie stada, nie mieli pojęcia, co się dzieje z alfą. Zaczęli się jej dziwnie przyglądać i szeptać między sobą...
(White, CD?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz